Wszystko
kiedyś się kończy. Ulubiona książka, dzieciństwo, herbata w filiżance, czas.
Ludzie żyją z dnia na dzień, nie zwracając uwagi na to, co najważniejsze.
Mijają minuty, godziny, tygodnie, a oni wciąż żyją w słodkiej nieświadomości.
Ze mną jest nieco inaczej. Dusza ludzka ma dla mnie większą wartość niż dla
kogokolwiek innego stąpającego po tej ziemi. Nazywam się Ciel Phantomhive, a to
nazwisko do czegoś zobowiązuje.
Mogłoby się wydawać, że o życiu wiem niewiele. W końcu jestem tylko
dzieckiem. Mam dwanaście lat, ledwo odrosłem od ziemi, ale doświadczyłem więcej
niż niejeden dorosły. W moich oczach są tylko pustymi marionetkami, które
tańczą, jak im się zagra. Bezmyślni, zadufani w sobie ślepcy, którym po głowie
chodzą tylko pieniądze. Straciłem rodziców, ale o tym opowiem później. Przez
to, co wydarzyło się w przeszłości, całkowicie zmieniłem mój tok myślenia i
patrzenia na świat. Teraz jestem sam. Właściwie, to nie do końca. W mojej
posiadłości mieszka również moja służba - kucharz, Bard, ogrodnik, Finian,
pokojówka, Mei-Rin oraz prawa ręka Firmy Phantom - Tanaka. Zakład znajduje się
w moich rękach. Zajmujemy się prowadzeniem sklepów z zabawkami. Po śmierci taty
przejąłem interes i postanowiłem go rozwijać. Niewiele rzeczy sprawia mi
przyjemność, ale zajmowanie się przedsiębiorstwem to mój obowiązek. Czasami
wydaje mi się, że zostaję ze wszystkim zupełnie sam. Jakbym krzyczał w pustkę i
nikt mnie nie słyszał. Wśród ludzi również tak jest. Nie zwracają uwagi na to,
co istotne. Na szczęście istnieje ktoś, kto jest przy mnie bez względu na
wszystko. W końcu obowiązuje nas umowa.
Otwieram oczy i czuję jak promienie
lekko muskają moją twarz. W powietrzu unosi się zapach śniadania. Czuję woń
babeczek, łososia i ciasta francuskiego. Gdy leżę, rozmyślam o wszystkim, co
dotychczas wydarzyło się w moim życiu. Robię to stosunkowo często. Właściwie
każdej nocy. Miewam koszmary, bardzo realistyczne. I wciąż śni mi się ten sam
obraz: mój dom w ogniu. Mama i tata, którzy walczą z bezlitosnymi płomieniami,
które przeszywają ich rozpalone ciała. Przez ich twarze przechodzi nieposkromiony
grymas bólu. Z ust wydobywa się niesłychanie rozpaczliwy wrzask przepełniony
cierpieniem. A ja stoję. Stoję i nie mogę nic zrobić. Patrzę. Tyle że to nie są
zwykłe sny. To moja przeszłość. To wydarzyło się naprawdę. Dlatego teraz jestem
sam.
Słyszę
kroki zmierzające ku drzwiom mojej sypialni. Rozlega się delikatne pukanie.
- Wejść - wydaję
rozkaz.
W progu pojawia się
On. Trzyma tacę, na której znajduje się moje śniadanie i doskonale przygotowana
herbata. Unoszę wzrok i widzę lokaja o nieprzeciętnej sylwetce, w czarnym
smokingu i białych rękawiczkach. Z jego twarzy nie można odczytać żadnych
emocji. Na jego czoło spadają kosmyki kruczoczarnych, idealnie zadbanych
włosów. Porusza się z niezwykłą dynamiką, przy czym zachowuje nieskazitelną
grację. Ale to nie jest zwykły lokaj. To mój lokaj. Piekielnie dobry lokaj –
Sebastian.
Zmierza
w kierunku mojego łóżka.
- Po
śniadaniu przyjedzie do nas Profesor Hugues. Natomiast po lunchu odwiedzi nas
pan Damian z firmy Posejdon - odzywa się niskim, aksamitnym głosem.
-
Ach… Ten, który uciekł z indyjskiej fabryki z pluszakami…
-
Wygląda na Włocha, więc zadbaliśmy o to, aby obsługa była na najwyższym
poziomie.
Rozmawiając,
Sebastian mnie ubiera. Zapina doskonale wyprasowaną białą koszulę, ciemne
spodenki do kolan i długie, białe podkolanówki. Wiąże krawat. Biorę łyk
herbaty. To Earl Gray.
-
Będę czekał, aż pojawisz się w jadalni.
Przy
lampce nocnej zawsze stoi tarcza i rzutki. Uwielbiam nimi rzucać.
Sebastian
odwraca się na pięcie, rusza w kierunku drzwi, a ja, w przypływie emocji biorę
jedną rękę i rzucam w tył jego głowy. Nim zdążę cokolwiek pomyśleć, On łapie
ją. W locie. Rzutka znajduje się między jego palcami.
-
Jak było tym razem? - wpatruję się w jego krwistoczerwone oczy - Czy
możemy zostawić gry i zabawy na później?
-
Tak. Masz rację, Sebastianie.
Patrzę
jak bezszelestnie opuszcza moją sypialnię. W myślach podziwiam go i zastanawiam
się, co tak naprawdę siedzi w jego głowie... wracam do herbaty.
Po
krótkim odpoczynku i zasznurowaniu butów dołączam do obsługi w jadalni. Bardzo
spodobał mi się pomysł z rzutkami. Biorę jedną w rękę i rzucam w Finiana
oczekując na jego reakcję. Niestety, nie złapał. Trafia prosto w tył jego
głowy. Widzę krew, słyszę krzyk. W progu drzwi staje Sebastian.
-
Finian, czy skończyłeś już wyrywać chwasty w ogródku? Mei-Rin, wyprałaś
prześcieradła? Bard, nie
powinieneś teraz przygotowywać kolacji? To nie czas na obijanie się. Do roboty!
Służba
w błyskawicznym tempie opuszcza jadalnię i wraca do swoich obowiązków. Patrzę
na tę sytuację przegryzając świeżą bułkę.
Po posiłku udaję się do gabinetu. Przemieszczając się marmurowymi
schodami, układam w głowie scenariusz dzisiejszego dnia. Pokonując stopnie
przyglądam się portretowi moich rodziców. W moich oczach jest pusty. Nieważny.
Teraz to ja jestem głową rodu Phantomhive. Ja, Ciel Phantomhive.
W
tym samym czasie Sebastian przygotowuje w kuchni kolację. Dba o każdy szczegół,
by wywrzeć jak najlepsze wrażenie na przybyszu. Pilnuje, żeby sztućce nie były
porysowane, obrus był czysty i panowała znośna atmosfera.
Wciąż
myślę o portrecie. Wielkim, charakterystycznym bezwartościowym portrecie.
Wzywam Sebastiana.
-
Chcę zjeść coś słodkiego.
-
Panie, przecież nie możesz. Mamy gościa dziś wieczorem - tłumaczy.
-
Daj spokój, może być deserek z bitą śmietaną.
-
Nie mogę - odpowiada z powagą, jak zawsze.
Prycham
z zażenowaniem.
-
Aaa, tak, Co do portretu wiszącego w holu... - ciągnę
-
Tak?
-
Zdejmij go.
Patrzy
na mnie z lekkim niedowierzaniem i żalem.
-
Zrozumiałem.
***
Gość zjawia się niedługo po wizycie Sebastiana. Pan Hugues przybywa nieco
wcześniej niż zapowiedział. Wysiadając ze swojej karocy od razu zwrócił uwagę
na zadbany ogród. Służba wyjątkowo się postarała. Dopilnowała, by
wszystko wyglądało idealnie. Do kolacji pozostało jeszcze trochę czasu, więc
przybysz postanowił go stosownie wykorzystać. Zjawił się w moim gabinecie.
Hugues wygląda na Włocha z krwi i kości. Jest dobrze zbudowanym blondynem z
brodą, ma jasne oczy, nie jest młody, ale także nie stary. Zasiadamy do mojej
ulubionej gry planszowej.
-
Możliwości technologiczne, związane z biżuterią, są na bardzo wysokim poziomie
we Wschodnich Indiach. Wiele wspaniałych brylantów powstało właśnie tam – mówi
z charakterystycznym włoskim akcentem.
Przemieszcza
swój pionek o kilka pól. Czytam, co jest napisane na miejscu, w którym stanął. ‘Zwodzony
oczami śmierci’.
-
Jaka szkoda, czyżbym wypadł z kolejki? – pytam nieco bardziej złośliwiej niż
chciałem.
- To
doskonała okazja! Chciałbym rozbudować swoją spółkę i zwiększyć jej możliwości –
ciągnie.
-
Twój ruch.
-
Och, tak – dodaje zakłopotany i zdezorientowany. Zupełnie tak jakby zapomniał o
grze. – W takim razie wybacz, proszę. Wypadła piątka. – Co do rozwoju mojej
firmy, potrzebuję jeszcze dwanaście tysięcy funtów.
Spoglądam
na niego z zażenowaniem. A więc przyjechał tu po pieniądze?
-
Wydaje mi się, że dla Pana taka suma to nie problem – mówi – Stałbym się filarem
firmy Phantom w północnej Azji.
Spoglądam
na planszę.
- ‘Tracisz
nogi w lesie zagubienia’. Znowu Twoja kolej, muszę jeszcze poczekać.
Bierze
kostkę i energicznie nią rzuca.
- O,
sześć – mówi z zadowoleniem.
-
Czekaj, to jest trzy – odpowiadam.
- Ale…
-
Straciłeś przecież nogi… od tej pory możesz poruszać się tylko o połowę
oczek.
Zaczyna
się śmiać.
- Ta
gra ma naprawdę twarde reguły. Nie ma sposobu, bym je odzyskał?’
-
Coś raz stracone nigdy nie powróci. ‘Twoje ciało pochłaniają szkarłatne płomienie’.
Spoglądam
na planszę. Jesteśmy zmuszeni przerwać rozgrywkę.
W
tym czasie, w kuchni, trwają przygotowania do posiłku. Bard kroi mięso, pojawia
się Sebastian.
-
Jak idą przygotowania? – pyta.
-
Coś z tego zrobię – odpowiada Bard, jak zwykle, z papierosem w zębach. – Może
być?
-
Tak, jest znakomicie – potwierdza lokaj.
-
Sebastianie, znalazłam je! – krzyczy Mei-Rin biegnąca ze stertą pudełek lecz w
tej samej chwili traci równowagę. Sebastian jedną ręką łapie stertę pudeł, a
drugą Mei-Rin. W końcu jest piekielnie dobrym lokajem.
-
Jesteś niezdarna. Dlatego ciągle Ci powtarzam, żebyś nie biegała po
rezydencji.
-
Masz rację. Stłukłam okulary i teraz słabo widzę – tłumaczy.
- Na
szczęście tu kończą się nasze zmartwienia. Wszyscy dobrze się spisaliście.
Resztę zostawcie mnie, możecie odpocząć – mówi z uprzejmością. – I proszę Was,
zachowajcie spokój. Spokój.
Rusza
schodami w górę.
Po przerwanej
rozgrywce w progu drzwi gabinetu pojawia się Sebastian.
-
Przygotowania do kolacji zostały zakończone – oznajmia spokojnym tonem.
-
Ach, kolacja w ogrodzie? – pyta gość. – Już nie mogłem się doczekać!
Przenosimy
się do ogrodu. Wszystko wygląda idealnie i wprawia w bajkowy nastrój. Kamienie
dookoła układają się w mozaikę. Słychać chlupot przepływającego strumyka. Na
środku stoi kilkumetrowy drewniany stół, nakryty nieskazitelnie białym obrusem.
Wszędzie palą się świece przykryte papierowymi kloszami. Czuć zapach białych
róż, które uwielbiam. Służba pozostaje w gotowości. Sebastian przemawia:
-
Dziś na kolację jest wołowina Tanaki przygotowana przez naszego mistrza kuchni.
- To
jest kolacja? – pyta gość.
-
Tak, czy coś jest nie tak? – sugeruje Sebastian, przeszywając go swoim
piorunującym spojrzeniem – To tylko małe podziękowanie wobec Pana za ciężką
pracę dla firmy Phantom.
-
Cóż za piękna prezentacja! Można się tego było spodziewać po rodzinie
Phantomhive.
-
Przygotowaliśmy wino, które dopełni smak sosu sojowego. Mei-Rin – spogląda na
służącą.- Mei-Rin!
-
Tak jest! – oznajmia dziewczyna.
-
Nie odlatuj, nalej wina do kieliszka – szepcze jej do ucha Sebastian.
-
Ach tak!
Mei-Rin
rusza niezdarnie w stronę stołu z butelką wina w rękach. Kołysze się, nie może
utrzymać równowagi, a w dodatku źle widzi przez stłuczone okulary. Stara się
wycelować w kieliszek, ale nie udaje jej się. Wylewa wino na obrus.
Zanim
ktokolwiek zdąży coś powiedzieć, Sebastian łapie za nakrycie i energicznie
ściąga je, nie naruszając potraw i talerzy na stole. Tylko woda w dzbanie lekko
się kołysze.
-
Gdzie podział się obrus? – dziwi się Włoch.
-
Była na nim plamka, więc kazałem się go pozbyć – wyjaśniam spokojnie. – Proszę
się nie przejmować.
-
Przepraszam, że przeszkadzam, proszę jeść w spokoju – odzywa się Sebastian.
Rozlega
się śmiech Huguesa.
-
Upokorzyłeś mnie, hrabio Phantomhive. On naprawdę jest zdolny – wbija wzrok w
lokaja.
-
Jest moim kamerdynerem, więc to dla niego normalna rzecz.
-
Jest tak jak mówi panicz – potakuje. – Jestem tylko sługą diabła.
Sebastian
opuszcza nas, a my powracamy do posiłku. Po jego zakończeniu dziękujemy za
obsługę i powracamy do gry.
-
Twoje możliwości są straszne… więc jeśli chodzi o kwestię….
Przerywam
mu. – Niestety, kończy mi się czas…
-
Dzieci są wymagające, jeśli chodzi o gry – niecierpliwię się. – Doskonale o tym
wiesz, prawda?
-
Więc mogę skorzystać z telefonu? – pyta.
Kiwam
głową. Hugues wychodzi, a w drzwiach pojawia się Sebastian z tacą.
-
Przyniosłem herbatę.
-
Zaraz wrócę – miga się gość.
Lokaj
podaje herbatę. Chwytam filiżankę i biorę łyk.
- Co
to jest? Nie czuję aromatu…
-
Kupiłem włoską herbatę. Naszemu gościowi będzie smakowała – ciągnie.
-
Włoską?
- We
Włoszech głównie pija się kawę, więc nikt nie ma czasu na poobiednią herbatkę.
Nie smakuje?
-
Zgadza się. Nie smakuje.
Milczymy.
-
Przyniosę deser – przerywa głuchą ciszę.
-
Dobrze. Staraj się do samego końca i pokaż gościnność rodziny Phantomhive.
Przesyłam mu niejednoznaczne spojrzenie.
-
Tak, mój Panie – klęka na jednym kolanie i mówi aksamitnym głosem, patrząc mi w
oczy.
Jego
są wyjątkowe. Mają ciemnoczerwony kolor. Nie są zdradliwe. Nie doszukują się
niczego złego. Wyglądają jak krople czerwonego wina rozlane na dzisiejszym
białym obrusie. To nie są zwykłe oczy. To oczy Sebastiana Michaelisa.
Lokaj
schodzi na dół i słyszy, jak ‘biznesmen’ rozmawia z kimś przez telefon.
-
Mam już dość tej zabawy w niańkę… Tak, sprzedałem fabrykę … Pozostało mi
wyłudzić pieniądze od tego dzieciaka… Pracownicy? A co mnie oni obchodzą? W
każdym razie resztę zostawiam tobie… Tak, nie ma problemu… W końcu pozbędziemy
się tego bachora…
Kończąc
konwersację wydaje mu się, że ktoś za nim stoi. Gwałtownie obraca się lecz za
sobą widzi tylko ciemność. Rusza schodami do gabinetu. Mija portret moich
rodziców i uczucie, że ktoś go obserwuje nie mija.
- To
tylko wyobraźnia – próbuje się uspokoić.
- ‘Zwodzony
oczami śmierci’ – słyszy głos.
- To
nonsens.
Hugues
gubi się w korytarzach rezydencji Phantomhive. Zagląda do każdego napotkanego
pomieszczenia, ale nie znajduje gabinetu.
- ‘Zniewolony
oczami śmierci’ – ponownie słyszy głos, lecz tym razem wyraźniejszy.
Zaczyna
się denerwować. Ponownie rozgląda się dookoła siebie, ale widzi tylko ciemność.
To go przeraża. Zaczyna krzyczeć. W korytarzu dostrzega postać zmierzającą w
jego kierunku. Zrywa się do ucieczki.
-
N-Nie zbliżaj się!
Wrzeszczy.
Czuje, jak gwałtownie tętno mu wzrasta, stara się przyspieszyć, ale coś mu na
to nie pozwala.
- ‘Wypadasz
z kolejki’.
Pokonuje
niekończące się korytarze aż w końcu upada na marmurowe schody.
-
Wszystko w porządku? – pyta przerażona Mei-Rin, podchodzi bliżej niego. –
Skręcona! Skręcona w połowie!
Gość
leży i łapie wygiętą nogę. Nie może uwierzyć w to, co się stało. Znów słyszy
głos.
- ‘Tracisz
nogi w lesie zagubienia’.
Prawie
czołga się ze schodów. Podpierając się łokciami przemierza korytarze. Czuje,
jak ból, promieniujący od nogi, przeszywa jego ciało. Paraliżuje go strach.
Nagle dostrzega Sebastiana.
-
Gdzie się wybierasz? Jeszcze nie skończyliśmy… Wciąż nie podaliśmy deseru…
Odkąd straciłeś nogi możesz się poruszać tylko na czworaka… Więc dlaczego nie
wrócisz i nie odpoczniesz?
Czołga
się uciekając przed lokajem. Otwiera przypadkowe drzwi.
-
Cholera! Nic nie widzę! – panikuje.
Słyszy
kroki. Drży ze strachu.
-
Czy to magazyn? Cholera! Jak ciasno… Co to jest? – Dostrzega ciasto na swoich
dłoniach i dociera do niego, że pomieszczenie, w którym się znajduje to piec.
Sebastian
zamyka drzwiczki.
-
Cóż za niecierpliwy gość… I pomyśleć, że zaszedłeś tak daleko, by położyć ręce
na deserze, który jeszcze jest w piecyku…
-
Piecyk? – powtarza z niedowierzaniem – Otwieraj! – Wali pięściami w metalowe
drzwiczki, ale nic nie może zrobić. – Proszę, otwórz!
-
Hmm, ludzie z Włoch nie wiedzą, prawda? W Anglii mamy wiele świetnych deserów,
do których dodajemy tłuszcz. Na przykład pudding, ciasto z kruszonką…
Sebastian
na dobre zamyka drzwi od piecyka.
‘Twoje
ciało zostało pochłonięte przez płomienie’.
Niemy
krzyk wydobywa się z piwnicy, gdzie kryje się piec, ale nikt nie jest w stanie
go usłyszeć…