- Tam jest jeszcze jedna! - wrzeszczy Finni.
- Nie pozwól jej uciec! - odzywa się Bard.
Tego popołudnia goście ponownie zjawili się w moim domu. Jednym z nich była moja matka chrzestna, Madame Red. Jest lekarką w Royal London Hospital. Po śmierci moich rodziców całą swoją miłość skierowała na mnie, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Dba o mnie, często odwiedza i pyta, co słychać. Tak naprawdę ma na imię Angelina, ale wszyscy mówią na nią 'Madame Red' , ponieważ wszystko co nosi jest czerwone. Ma czerwone, krótkie włosy i oczy tej samej barwy. Ubiera się w rzeczy tego samego koloru. Jedynie jej rękawiczki i parasolka są czarne. Postanawiamy zagrać w bilarda.
- Ależ oni hałasują. Pewnie polują na myszy - odzywa się jeden z przybyszów - kiedy w końcu te małe potwory zżerające nasze jedzenie i rozsiewające choroby dadzą za wygraną? - zastanawia się.
- Dadzą za wygraną? - pyta z ironią Lau - przecież zostały wypuszczone celowo, czyż nie? komentuje.
Lau to wysoki mężczyzna o krótkich czarnych włosach. To chiński arystokrata. Niemal cały czas ma uśmiech na twarzy, za to go lubię. Ma wielką słabość do kobiet. Jedną z nich jest Ran-Mao, której nie spuszcza z oka nawet na chwilę. Zawsze trzyma ją na kolanach, nie rozstają się prawie nigdy. Lecz ta tylko siedzi, potakuje i nic nie mówi... no chyba że do Lau, poza nim nie rozmawia praktycznie z nikim.
Razem z Lordem przybył blondyn, którego nigdy wcześniej nie spotkałem, choć mam wrażenie, że gdzieś go już widziałem...
- Zgadza się. On zawsze pragnie osiągnąć cel za pierwszym uderzeniem - mówi Madame - Tym razem znowu spasujesz, lordzie?
Spogląda na mnie swymi ciemnoczerwonymi oczami z intrygą.
- Pasuję - potwierdzam - nie mam zwyczaju uderzać w kulę, której nie mam szans trafić.
- Nawiasem mówiąc, kiedy masz zamiar pozbyć się tych myszy? - pyta mężczyzna.
- W każdej chwili może stać się tak, że zatopią swoje ząbki w zatrutym serze. Tutaj znajduje się klucz do składowni. Chociaż odszukiwanie siedliska i pozbycie się ich może okazać się nudne. Mam nadzieję, że przygotowałeś się na to, aby zapłacić - mówię.
- Ty sępie - Lord mierzy mnie wzrokiem.
- Lordzie Randall, naprawdę masz aż tak wysoki autorytet, żeby oczerniać mój ukochany herb?
- No to narozrabiałeś, Faruda - komentuje Lau - co teraz zrobisz, hrabio? - patrzy na mnie z uznaniem
- Pozwól mi dokończyć tę śmieszną rozgrywkę.
Podchodzę do stołu.
- Na kiedy przygotujesz zapłatę? - pytam Randalla.
- Na dziś wieczór - odpowiada oschle.
- Potem wyślę karetę, żebyś mógł mi ją dostarczyć - siadam na kancie stołu bilardowego i celuję - poczekam na okazanie mi przez ciebie wdzięczności.
- Masz zamiar trafić we wszystkie bile za jednym razem? - pyta Lau z niedowierzaniem.
- Oczywiście.
- Chciwość prowadzi człowieka na ścieżkę zniszczenia...
Wybijam białą kulę i jednym ruchem wbijam wszystkie. Pojawia się Sebastian.
- Dziś przygotowałem trochę herbaty Darjeeling od Fontnum&Manson.
- Co za wspaniały aromat... - zachwyca się Lau. Ran -Mao nic nie mówi - Odpowiednio przygotowana nie ma sobie równych.
- Grell! - mówi Madame Red podniesionym głosem.
Grell jest lokajem mojej chrzestnej. Ten bardzo młody mężczyzna musi się jeszcze naprawdę wiele nauczyć.
- Patrz i ucz się - mówi Madame wskazując na Sebastiana.
- Dobrze - odzywa się skrępowany młodzieniec.
- W każdym razie, niezłe z ciebie ciacho - ekscytuje się Madame Red dotykając ciała Sebastiana. Patrzymy się na nią z zażenowaniem. - Dlaczego nie rzucisz fuchy na dworze i nie zaczniesz pracować u nas?
Chrząkam.
- Madame Red!
- Ojej, wybacz mi - przeprasza zarumieniona.
- Czy to prawda, że jeden z twoich poprzednich gości prowadził handel przemytniczy? - pyta Lau.
- Chyba tak. Wytępienie ich powinieneś pozostawić komuś innemu - zwraca mi uwagę matka chrzestna. - Nikt nie wie, gdzie może znajdować się ich siedlisko.
- Jeśli takie jest życzenie hrabi, to odwalę czarną robotę.
Lau wstaje i kładzie mi rękę na ramieniu.
- Jak śmiesz położyć choćby palec na moim ukochanym siostrzeńcu? - burzy się ciotka.
- No nie! To niemożliwe, żebym próbował go dotknąć palcem.
- Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś to w inny sposób? To kwalifikuje się pod przestępstwo! - wybucha.
Wychodzę, bo nie mogę już słuchać tej bezsensownej wymiany zdań. Mijam Sebastiana i Finiana, Meirin oraz Barda, którzy próbują wyłapać myszy.
- Paniczu - słyszę głos lokaja - przygotowałem także szarlotkę z rodzynkami. Dopiero co skończyła się piec, więc zaczekaj z innymi gośćmi - nalega.
- Przynieś mi ją do mojego pokoju - rozkazuję. - Mam dosyć towarzystwa.
- Jak sobie życzysz.
Obok niego właśnie przebiega służba ganiająca za myszami. Sebastian schyla się i jednym ruchem dłoni łapie dwa gryzonie.
- Przestańcie w końcu się bawić i wracajcie do swojej pracy.
- Tak jest! - oznajmiają chórem.
Docieram do swojego pokoju. Zamykam za sobą drzwi i wzdycham ciężko.
- W końcu mam spokój - myślę głośno.
Jednak gdy robię kilka kroków wprzód ktoś zasłania mi usta i nie widzę już nic. Ciężko mi się oddycha. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Nic nie słyszę. Chyba ktoś mnie przewozi, nie jestem pewien. Nie panikuję, bo wierzę, że ktoś się zorientuję, że mnie nie ma.
***
Kiedy się ocknąłem i otworzyłem oczy ujrzałem tego samego blondyna, który był dzisiaj w moim domu. Grał ze mną w bilarda. W ustach trzyma cygaro. Jego wstrętny zapach czuć w powietrzu. Nie mogę się ruszać. Nogi mam związane łańcuchem, a barki i ręce przewiązane skórzanym i pasami. Ciężko mi oddychać. Rozglądam się dookoła, jestem w jakimś pomieszczeniu o jasnych ścianach. Czuję, że mam opuchniętą twarz, a z nosa cieknie mi krew. Mężczyzna podchodzi bliżej mnie i mówi:
- Generacje sprzymierzeńców diabła zajmują się odwalaniem czarnej roboty za rodzinę królewską... Strażnicze psy królowej, które z bezwzględną siłą stłamszają tych, którzy się buntują... Ilu rodzinom pomogłeś, a ile zniszczyłeś, Cielu Phantomhive?
Spoglądam na niego z zażenowaniem. Owszem, jestem wysłannikiem królowej, ale skąd on o tym wie?
- A więc co byłeś ty, Azuro Vanere z rodziny Ferro.
Mężczyzna ma jasne włosy zaczesane do tyłu, kolczyki w brwiach i uszach i wielką bliznę rozciągającą się od czoła aż po prawy policzek.
- Hej, lordziku Phantomhive, w tym kraju włoskiej mafii jest ciężko... Anglicy myślą jedynie o herbacie. I pomyśleć, że kiedy w naszej branży jeden człowiek zarabia kupę forsy dla wielu ludzi, oni muszą nadwyrężać swoje zbełchacone herbatą móżdżki... Dlatego robimy interesy w narkotykach.
- W 68. farmaceutycznym kodeksie prawa nawet opium figurowało jako trucizna - mówię. - Dekret królowej oświadczał, żeby nie pozawalać na rozpowszechnianie narkotyków ani nie pomagać dilerom.
Włoch wzdycha i łapie się za głowę.
- Właśnie dlatego Anglicy są tacy upierdliwi. Królowa! Królowa! Wszyscy macie jakiś kompleks królowej.
Łapie mnie za szczękę. Czuję jego paskudny dym z cygara. Patrzę w jego oczy.
- Wymuszaj na ludziach własne zasady, a co najlepsze, zaganiaj tylko dla siebie. Czy nie jesteś albo myśliwym albo zwierzyną? Możemy się dogadać.
Mój sługa otrzymał rozkaz, że jeśli nie wrócę,to ma przekazać klucz do magazynu rządowi.
Patrzy na mnie, jakbym zabił mu matkę.
- Wybacz, nie mam zamiaru wchodzić w układy z takimi sprzedawczykami.
Kieruje spluwę w moją stronę.
- Nie lekceważ dorosłych, mały gówniarzu! - grozi - Moi ludzie są w każdym zakątku twojej willi. Gdzie jest klucz? Jeśli wkrótce nie zaczniesz gadać, wybiję wszystkich twoich sługusów. Jednego po drugim.
Uśmiecham się lekko i przechylam głowę.
- To miłe, jeśli zwierzaki robią to, co im się powie.
Dostaję pięścią w twarz tak mocno, że przewracam się. Czuję jak ból pulsuje w mojej głowie.
***
- Ciekawe, gdzie podziewa się panicz? - myśli Sebastian.
- Sebastianie! właśnie znalazłam ten list przy wejściu! - krzyczy rozhisteryzowana Mei-Rin.
- Do kogo zaadresowany? - pyta.
- 'Do zaufanego sługi Ciel Phantonhive' - czyta.
Po zapoznaniu się z treścią listu Sebastian opuszcza rezydencję.
Dostaję jeszcze kilka ciosów w żebra brzuch, głowę i policzki. Leżę, patrząc jak krew ścieka z mojej twarzy. W tym samym czasie on zabił wszystkich sługów Włocha w posiadłości. W zawrotnym tempie przybędzie, by mnie uwolnić. W końcu to piekielnie dobry lokaj.
- Pies Phantomhive'ów niedługo tu przybędzie! - strach go ogarnia.
Rozstawił swoich ludzi przy każdym możliwym wejściu, wyjściu, oknie i ścianie. Każdy z nich miał broń.
- Nic nie może się tu przedostać! - krzyczy.
Przed schodami budynku pojawia się Sebastian.
- Ach, cóż za wspaniała posiadłość! - podziwia.
W tym samym momencie kilkunastu mężczyzn kieruje w niego pistolety.
- Błagam o przebaczenie, jestem tym, który służy rodzinie Phantomhive. W mgnieniu oka podbiega do każdego z nich i jednym ruchem łamie obie ręce. Zanim zdążą cokolwiek pomyśleć, już leżą na ziemi z pogruchotanymi kościami.
- Wybaczcie, ale trochę mi się śpieszy.
Gdy pokonał wszystkich na zewnątrz, wkracza do środka. Rozlegają się strzały. Lokaj skutecznie zakrywa się tarczą, os której odbijają się pociski. W pewnym momencie rzuca nią i urywa głowy kilku osobom. Biegnie dalej. Jego prędkość i zwinność pozwala mu na omijanie pocisków. Ze smokingu wyciąga kilka srebrnych noży i widelców, które trzyma teraz między palcami. Unosi się w powietrzu i rzuca sztućcami, trafiając w różne części ciała przeciwników. Po pokonaniu wszystkich rusza na poszukiwanie Azuro.
Ten słysząc kroki zmierzające ku drzwiom, przystawia do nich pistolet. Krople potu spływają po jego czole, ręce mu drżą. Wie, że z Sebastianem nie ma szans.
Lokaj spokojnie otwiera wrota i zbliża się do Włocha.
- Przyszedłem po mojego Pana - kłania się lekko.
- Ha! Jestem zaskoczony. Zastanawiałem się, co za monstrualny człowiek się tu pojawi, a moim oczom ukazuje się Romeo we fraku? - kpi - Kim ty właściwie jesteś? Nie jesteś zwykłym lokajem, prawda?
- Nie. Jestem jedynie lokajem - lekko się uśmiecha - nikim więcej.
- Ha! W każdym razie nie mam zamiaru z tobą walczyć, ale wiesz...
Ciągnie mnie za włosy i przystawia broń do skroni.
- Przyniosłeś mi to, czego chciałem? - pyta.
- Tak. Tu go mam.
Sebastian wyciąga złoty kluczyk z kieszonki smokingu, ale w tej samej chwili pocisk przeszywa jego głowę.
- Sebastian! - wrzeszczę jak opętany.
Dziesiątki strzałów przechodzą przez jego ciało. Jest podziurawiony jak siatka. To mój koniec. Krew się leje strumieniami. Czumę ucisk w gardle, próbuję się wyrwać. Upada n ziemię.
- Wybacz, Romeo. Zobacz, jak wygrywam tę grę! - śmieje się Venere. - Moim przeciwnikiem był pan wszelakiej zabawy, lord Pahntomhive, ale ja miałem asa w rękawie... Zdaje się, że trochę za bardzo cię wymiętosiłem.
Znów ciągnie mnie za włosy. Czuję zimny koniec pistoletu przy czole. Nie mam już siły myśleć.
- Ale oczko zaboli cię najbardziej - osuwa opaskę z mojego prawego oka. Widzi charakterystyczną pieczęć.
- Nie martw się, nie musisz się bać. Do czasu, kiedy zacznie mieszać ci się w głowie...
- Hej, jak długo jeszcze masz zamiar się bawić? - pytam Sebastiana. - Kiedy w końcu przestaniesz udawać, że nie żyjesz?
- No, no - odzywa się.
Porusza lekko palcami swoich dłoni.
- To... to niemożliwe! - krzyczy Włoch.
Sebastian ugina nogi, potem ręce, aż w końcu wstaje. Przechyla głowę do przodu i wypluwa pociski, które tkwiły w jego ciele.
- Zwracam je - wyciąga rękę. - No nie, całkiem podziurawiliście moje ubranie...
- To przez to, że traciłeś czas na zabawy, idioto... - szepczę.
- Paniczu, widzę, że nie potraktowano cię zbyt dobrze.
- Nie podchodź bliżej - grozi dowódca mafii.
- Wyglądasz teraz jak gąsiennica. Tak samo odrażająca jak i wspaniała.
- Jeśli się zbliżysz, zastrzelę go!
- Pospiesz się, śmierdzi od niego - skarżę się.
- Jeśli się zbliżę, on cię zabije - zauważa.
- Ty draniu. Próbujesz zerwać kontrakt?
- Mowy nie ma. Przecież jestem twoim wiernym sługą.
- O czym wy do cholery gadacie?! - panikuje Azaro.
- Paniczu, mówiłem ci, co robić, jeśli kiedykolwiek zlekceważę swoje obowiązki, prawda?
Otwieram oko, które jest naznaczone i krzyczę:
- To jest rozkaz! natychmiast mnie uratuj!
- Zamknij się! - słyszę głos Włocha.
Strzał. Patrzy na mnie i nie może uwierzyć w to, co się stało.
- Dlaczego ty żyjesz?
- Tego szukasz? - Sebastian pokazuje pocisk, który obraca między palcami. - Chyba powinienem ci to zwrócić. Wkłada go do kieszeni jego białego garnituru i kilka razy wykręca rękę, aż w końcu pada na ziemię i skręca się z bólu. Sebastian podchodzi do mnie i uwalnia. Bierze mnie na ręce.
- Tym razem gra nie była taka fajna.
Zasypiam.
Gdy otwieram oczy, Sebastian nada mnie niesie.
- Obudziłeś się? - pyta szeptem.
- Paniczu! Witaj w domu - słyszę Finiana - Panicz Ciel został ranny!
- Tylko upadłem. Nie ma się czym martwić- wyjaśniam.
- Paniczu, gorąco cię przepraszam. Nie zachowałem się, jak przystało na lokaja rodu Phantomhive. Jestem ogromnie skruszony. Przez zaniedbanie nie zdążyłam dzisiaj przygotować obiadu.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz