Postanowiłem chociaż na chwilę oderwać się od codzienności i zająć się zadaniem, które powierzyła mi królowa. Muszę wyjechać.
- Wycieczka? O tej porze roku? - pyta zaciekawiony Sebastian.
- Wiesz na czym polega zabawa zwana 'łapaniem misia'?
- Nazwa jest zabawna. Ale to mylne pojęcie.
- Niedźwiedź jest wiązany, smagany biczem i szczuty dzikimi psami, aż w końcu zdycha.
- To takie podobne do ludzi...
- Ustawa z 1835 roku, dotycząca Okrucieństwa Wobec Zwierząt, zakazała takich zabaw. Mimo to, istnieje pewien prześwit. Gdyby te psy były podjudzane, co by się stało?
Wtedy jedno zwierzę pogryzłoby drugie. Znęcanie się jednego nad drugim.
- W pewnej wiosce praktykuje się takie rzeczy. Houndsworth. Słynie ze szkolenia psów myśliwskich. Jednak ma też swoje drugie oblicze... Jej wysokość jest tym zaniepokojona, dlatego zostajemy tam wysłani pod pretekstem wybudowania kurortu. Oto cel naszej wyprawy.
- Wioska psów, tak?
- O co ci chodzi?
- Pomyślałem tylko, że zabezpieczenie takiego miejsca jest zadaniem niegodnym ciebie, Panie.
- Coś w tym jest... musi istnieć przyczyna, dla której mam zostać wysłany do tej wioski.
***
Mei-Rin, Bard, Finni i Tanaka bardzo ucieszyli się na wieść, że wyjedziemy na jakiś czas. W drodze do Houndsworth śmiali się i śpiewali radośnie. Dawno nie mieli tak dobrego humoru.
- Wspaniale. Prawda, Mei-Rin? Nie cieszysz się? - pyta Finian.
- Cieszę! - odpowiada uradowana dziewczyna. - I pomyśleć, że zabiorą nas do kurortu królowej!
- Wygląda na to, że i panicz ma swoje dobre strony - uśmiecha się kucharz.
- Doprawdy, są podekscytowani. Zdaje się, że ci dziękują - mówi uśmiechnięty Sebastian.
- Zostawienie tej trójki w domu mogłoby skończyć się zniszczeniem całej posiadłości.
Przejeżdżamy obok dużej, drewnianej tablicy, gdzie widnieje napis:
'Witamy w Houndsworth'
- Oto droga do wioski - kwituje lokaj.
Jest mgliście, dlatego widoczność jest ograniczona. Wytężając wzrok, ujrzeliśmy wyschnięte drzewa, których gałęzie 'upiększały' kolczaste, psie obroże. Na suchej ziemi leży kilkanaście czaszek, prawdopodobnie zwierzęcych. Przerywam ciszę, trwającą już od kilku minut.
- Zapomniałem o tym wspomnieć, ale w tym miejscu ma powstać plac budowy kurortu.
Są zdziwieni i rozczarowani jednocześnie, ale nic nie mówią. Ruszamy dalej. Dookoła panuje półmrok. Jest dosyć zimno, jesień nadchodzi. Nagle Finni woła podekscytowany:
- Hura! Pierwszy mieszkaniec namierzony! - wskazuje palcem pewną staruszkę, która pcha wózek. - Zatrzymajcie się! Pomogę pani!
To jednak zły pomysł, biorąc pod uwagę jego nadludzką siłę. Wyskakuje z powozu.
- Nie powinieneś tego robić, Finni. Jeśli nie będziesz ostrożny, dziecko w wózku zostanie...- Mei-Rin nie kończy, bo w tym samym momencie ogrodnik podbiega do starszej kobiety, chwyta wózek i unosi go nad swoją głową. Orientuje się, że na pewno ją wystraszył i gwałtownie stawia go na ziemi.
- Bardzo mi przykro! Co z dzieckiem?
Zagląda do środka i widzi zawiniętą w kocyk czaszkę.
- Tego maluszka zjadło to - wyjaśnia staruszka, łamiącym się głosem. 'Mały, białowłosy piesek jest bardzo grzeczny. Czarny pies jest zły i niegrzeczny. Zjem cię razem z kośćmi' - śpiewając to cicho, odeszła.
- Słyszałem, że kilka osób z tej wioski albo zginęło, albo zostało zamordowanych. W przeciągu dziesięciu lat populacja wioski zmalała o jedną trzecią. Powierzono mi zbadanie i rozwikłanie tej zagadki.
Po kilkunastominutowej jeździe, zza wzgórza wyłania się duże, czyste, piękne, błękitne jezioro, które otaczają małe, ceglane domy.
- I to mi się podoba! - mówi zachwycony Bard.
Wjeżdżamy do miasteczka. Jest tu bardzo ponuro. Słychać kościelne dzwony i głośne szczekanie psów. Mijamy młodego chłopaka, który tresuje swojego owczarka. Zadowolony pies rzuca się z radości na swojego właściciela. Ociera się, skacze, liże. Chyba są ze sobą blisko.
- Pogłębianie więzi poprzez używanie metody kija i marchewki wpaja w psy posłuszeństwo. Jakże piękna scena, prawda? Należy tu winić samego psa. Mizdrzyć się względem ludzi i akceptować obecność obroży wokół szyi... Nie mieści mi się to w głowie - mówi Sebastian.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, wyduś to wreszcie.
Wzdycha.
- Jestem miłośnikiem kotów, dlatego nie lubię psów. Tak naprawdę, gardzę nimi.
Biorąc pod uwagę jego irytację wydobywam z siebie jeden dźwięk:
- Hau!
Przejeżdżamy prawie przez całą wioskę. Muszę przyznać, że tutejsi naprawdę czczą psy, ponieważ na każdym podwórku jest ich co najmniej pięć. Wszędzie psy. Judzie dbają o nie, to widać. Nie są wychudzone ani zaniedbane.Wyglądają imponująco. Docieramy do celu naszego wyjazdu. Na powitanie wychodzi nam młoda służąca. Jest nienaturalnie blada, szczupła, ma lekko sine usta. Jej prawie białe włosy są spięte w koka. Jej oczy mają kolor błyszczącego wrzosu. Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo o tak charakterystycznej urodzie. Sebastian zatrzymuje powóz.
- Jesteście z posiadłości Phantomhive? - pyta grzecznie dziewczyna.
- Tak - odpowiada lokaj.
- Witamy w zamku Barrymore. Panicz was oczekuje - kłania się lekko.
Sebastian przez chwilę przygląda się jej w milczeniu. Coś go zaniepokoiło.
Wchodzimy do środka z naszymi bagażami. Wewnątrz jest tak jak w całym miasteczku - ciemno i ponuro.
- Tędy proszę - prowadzi nas służąca.
Rozglądamy się przez chwilę. W pomieszczeniu na ścianach wiszą głowy przeróżnych zwierząt: jeleni, dzików, saren, psów... Rozlega się krzyk pokojówki. Starszy mężczyzna ją uderzył.
- Kto to jest?! Myślałem, że odwiedzi mnie wysłannik królowej! Angela, nie jesteś w stanie wykonać tak prostego polecenia?!
Kolejny raz podnosi rękę, lecz Sebastian powstrzymuje go szybko.
- Co ty wyprawiasz, ty dobermanie?! Chcesz się na mnie rzucić od tyłu? Puszczaj mnie! - krzyczy mężczyzna.
- Przypuszczam, że list został doręczony. Nazywam się Ciel Phantomhive.
- Sugerujesz, że ten mały pudel jest wysłannikiem królowej Wiktorii?
- Czyżbyś nie znosił małych psów, lordzie Henry?
W tym samym czasie moja służba wyciąga resztę bagaży z powozu. Finni najwyraźniej cały czas myśli o o nowo poznanej służącej. Spodobała mu się.
- Nie odlatuj, Finni! - złości się Bard, dźwigając walizkę. - Weź się w garść i łap za resztę, natychmiast!
Gdy lord się już trochę uspokoił, zasiedliśmy do stołu. Postanowiłem mu się trochę lepiej przyjrzeć. Jest dobrze zbudowany, ma ciemne włosy i oczy. Nosi bródkę i charakterystycznie ją przycina. Nawet nie umiem tego określić. Jest blady, ma lekko podkrążone oczy. Głos ma jak dzwon - niski, stanowczy i donośny. Widać, że jest agresywny i bardzo porywczy. Nie umie panować nad sobą.
Angela przygotowała herbatę, lecz próbując ją nalać do filiżanek nie może opanować swoich zasiniaczonych, trzęsących się rąk. Sebastian zaoferował, że ją wyręczy. Hrabia przegląda ofertę kupna pewnego obszaru ziemi.
- To nie podlega dyskusji. Choćbyś nie wiem ile zaoferował, niczego nie sprzedam.
- Podaj powód - naciskam.
- Klątwa.
- Klątwa?
- W tej wiosce, gdzie pies i człowiek żyli razem od dawna, istnieje klątwa przeciwko tym, którzy spróbują ją zniszczyć. Złowieszczy urok. Nawet gdyby sama królowa mnie o to poprosiła, odmówiłbym. Straszliwy los czeka każdego, kto sprzeciwi się rodzinie Barrymore!
- Intrygujące. W takim razie zostanę tu jak najdłużej, by spotkać się z tym przerażającym losem osobiście.
W innej części posiadłości, moi towarzysze rozmawiają z Angelą.
- Zatem jesteś jedyną pokojówką w całej rezydencji? To niesamowite, podziwiam cię! - mówi Finian.
- Nie jestem taka wspaniała. Nieustannie popełniam błędy - mówi cicho.
- Jeśli jest coś, w czym możemy ci pomóc, mów śmiało. W końcu jesteśmy służącymi, więc dogadujmy się - uśmiecha się serdecznie Bard.
- Jesteście bardzo mili - odpowiada Angela z ciepłym uśmiechem.
Rozlega się dźwięk dzwonka. Dziewczyna od razu zrywa się na równe nogi.
- Wybaczcie, muszę iść. Pan domu mnie wzywa.
Odwraca się szybko i wychodzi w pośpiechu. Finni jest w nią zapatrzony.
Postanowił przejść się dookoła domu. Jest wprost rozanielony.
- Jesteśmy mili - powtarza ciągle i uśmiecha się. Jego rozmyślania przerywa szelest w zaroślach po jego prawej stronie. Odwraca się i przez chwilę patrzy na coś jakby ludzką sylwetkę. Przygląda się chwilę, ale słyszy wołanie Barda.
- Hej, Finni! Co robisz?
- Wybacz, już idę! - podchodzi do wejścia.
- Tego maluszka zjadło to - wyjaśnia staruszka, łamiącym się głosem. 'Mały, białowłosy piesek jest bardzo grzeczny. Czarny pies jest zły i niegrzeczny. Zjem cię razem z kośćmi' - śpiewając to cicho, odeszła.
- Słyszałem, że kilka osób z tej wioski albo zginęło, albo zostało zamordowanych. W przeciągu dziesięciu lat populacja wioski zmalała o jedną trzecią. Powierzono mi zbadanie i rozwikłanie tej zagadki.
Po kilkunastominutowej jeździe, zza wzgórza wyłania się duże, czyste, piękne, błękitne jezioro, które otaczają małe, ceglane domy.
- I to mi się podoba! - mówi zachwycony Bard.
Wjeżdżamy do miasteczka. Jest tu bardzo ponuro. Słychać kościelne dzwony i głośne szczekanie psów. Mijamy młodego chłopaka, który tresuje swojego owczarka. Zadowolony pies rzuca się z radości na swojego właściciela. Ociera się, skacze, liże. Chyba są ze sobą blisko.
- Pogłębianie więzi poprzez używanie metody kija i marchewki wpaja w psy posłuszeństwo. Jakże piękna scena, prawda? Należy tu winić samego psa. Mizdrzyć się względem ludzi i akceptować obecność obroży wokół szyi... Nie mieści mi się to w głowie - mówi Sebastian.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, wyduś to wreszcie.
Wzdycha.
- Jestem miłośnikiem kotów, dlatego nie lubię psów. Tak naprawdę, gardzę nimi.
Biorąc pod uwagę jego irytację wydobywam z siebie jeden dźwięk:
- Hau!
Przejeżdżamy prawie przez całą wioskę. Muszę przyznać, że tutejsi naprawdę czczą psy, ponieważ na każdym podwórku jest ich co najmniej pięć. Wszędzie psy. Judzie dbają o nie, to widać. Nie są wychudzone ani zaniedbane.Wyglądają imponująco. Docieramy do celu naszego wyjazdu. Na powitanie wychodzi nam młoda służąca. Jest nienaturalnie blada, szczupła, ma lekko sine usta. Jej prawie białe włosy są spięte w koka. Jej oczy mają kolor błyszczącego wrzosu. Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo o tak charakterystycznej urodzie. Sebastian zatrzymuje powóz.
- Jesteście z posiadłości Phantomhive? - pyta grzecznie dziewczyna.
- Tak - odpowiada lokaj.
- Witamy w zamku Barrymore. Panicz was oczekuje - kłania się lekko.
Sebastian przez chwilę przygląda się jej w milczeniu. Coś go zaniepokoiło.
Wchodzimy do środka z naszymi bagażami. Wewnątrz jest tak jak w całym miasteczku - ciemno i ponuro.
- Tędy proszę - prowadzi nas służąca.
Rozglądamy się przez chwilę. W pomieszczeniu na ścianach wiszą głowy przeróżnych zwierząt: jeleni, dzików, saren, psów... Rozlega się krzyk pokojówki. Starszy mężczyzna ją uderzył.
- Kto to jest?! Myślałem, że odwiedzi mnie wysłannik królowej! Angela, nie jesteś w stanie wykonać tak prostego polecenia?!
Kolejny raz podnosi rękę, lecz Sebastian powstrzymuje go szybko.
- Co ty wyprawiasz, ty dobermanie?! Chcesz się na mnie rzucić od tyłu? Puszczaj mnie! - krzyczy mężczyzna.
- Przypuszczam, że list został doręczony. Nazywam się Ciel Phantomhive.
- Sugerujesz, że ten mały pudel jest wysłannikiem królowej Wiktorii?
- Czyżbyś nie znosił małych psów, lordzie Henry?
W tym samym czasie moja służba wyciąga resztę bagaży z powozu. Finni najwyraźniej cały czas myśli o o nowo poznanej służącej. Spodobała mu się.
- Nie odlatuj, Finni! - złości się Bard, dźwigając walizkę. - Weź się w garść i łap za resztę, natychmiast!
Gdy lord się już trochę uspokoił, zasiedliśmy do stołu. Postanowiłem mu się trochę lepiej przyjrzeć. Jest dobrze zbudowany, ma ciemne włosy i oczy. Nosi bródkę i charakterystycznie ją przycina. Nawet nie umiem tego określić. Jest blady, ma lekko podkrążone oczy. Głos ma jak dzwon - niski, stanowczy i donośny. Widać, że jest agresywny i bardzo porywczy. Nie umie panować nad sobą.
Angela przygotowała herbatę, lecz próbując ją nalać do filiżanek nie może opanować swoich zasiniaczonych, trzęsących się rąk. Sebastian zaoferował, że ją wyręczy. Hrabia przegląda ofertę kupna pewnego obszaru ziemi.
- To nie podlega dyskusji. Choćbyś nie wiem ile zaoferował, niczego nie sprzedam.
- Podaj powód - naciskam.
- Klątwa.
- Klątwa?
- W tej wiosce, gdzie pies i człowiek żyli razem od dawna, istnieje klątwa przeciwko tym, którzy spróbują ją zniszczyć. Złowieszczy urok. Nawet gdyby sama królowa mnie o to poprosiła, odmówiłbym. Straszliwy los czeka każdego, kto sprzeciwi się rodzinie Barrymore!
- Intrygujące. W takim razie zostanę tu jak najdłużej, by spotkać się z tym przerażającym losem osobiście.
W innej części posiadłości, moi towarzysze rozmawiają z Angelą.
- Zatem jesteś jedyną pokojówką w całej rezydencji? To niesamowite, podziwiam cię! - mówi Finian.
- Nie jestem taka wspaniała. Nieustannie popełniam błędy - mówi cicho.
- Jeśli jest coś, w czym możemy ci pomóc, mów śmiało. W końcu jesteśmy służącymi, więc dogadujmy się - uśmiecha się serdecznie Bard.
- Jesteście bardzo mili - odpowiada Angela z ciepłym uśmiechem.
Rozlega się dźwięk dzwonka. Dziewczyna od razu zrywa się na równe nogi.
- Wybaczcie, muszę iść. Pan domu mnie wzywa.
Odwraca się szybko i wychodzi w pośpiechu. Finni jest w nią zapatrzony.
Postanowił przejść się dookoła domu. Jest wprost rozanielony.
- Jesteśmy mili - powtarza ciągle i uśmiecha się. Jego rozmyślania przerywa szelest w zaroślach po jego prawej stronie. Odwraca się i przez chwilę patrzy na coś jakby ludzką sylwetkę. Przygląda się chwilę, ale słyszy wołanie Barda.
- Hej, Finni! Co robisz?
- Wybacz, już idę! - podchodzi do wejścia.
***
Wieczorem ktoś puka do drzwi mojej sypialni.
- Wejść - mówię, siedząc przy kominku.
- Przepraszam, że przychodzę o tak późnej porze - słyszę głos Angeli.
- Panicz przygotowywał się do snu - mówi Sebastian.
- Mam prośbę. Opuść proszę tę wioskę. Nie możecie tu zostać!
- Dlaczego? - pytam spokojnie.
- Chodzi o... O nie! Piekielny Ogar... - piszczy.
Słychać głośne wycie zza okna.
- Piekielny Ogar?
Na zasłonach pojawia się zarys wielkiego zwierzęcia.
- Sebastianie...
Lokaj podbiega do okna i błyskawicznie rozsuwa zasłony.
- Co to było? - patrzymy przez szyby.
- Spójrz, paniczu - wskazuje na wzgórze, po którym biegnie ogromna bestia. Wygląda jak wyrośnięty wilk i bije od niego jasne światło. Zostawia za sobą błyszczące ślady wielkich łap. W mieście wybuchła panika, ludzie wyszli przed domy.
- Piekielny Ogar! Lord Piekielny Ogar pojawił się! Kto jest? Kto jest niegrzecznym psem? - pytają.
- Paniczu! Pani Angelo! - Wybiegają z domu Mei-Rin, Bard, Finian i Tanaka - co to za zamieszanie?
- Piekielny Ogar się pojawił. Ten, który przyniesie zgubę wiosce. Ci, którzy sprzeciwią się swojemu panu, zostaną przez niego ukarani. To jedno z praw tej wioski - tłumaczy dziewczyna.
Jakiś mężczyzna pojawia się przed rezydencją, a za nim tłum ludzi z pochodniami w rękach. Są przerażeni.
- Pani Angelo, proszę poinformować hrabiego Barrymore'a, że lord Piekielny Ogar się pojawił.
- Kto został ukarany? - pyta wystraszona.
Wszyscy ruszamy szukać ofiary piekielnej bestii. Rozglądamy się uważnie. Po kilkunastu minutach poszukiwań docieramy do zwłok młodego chłopaka. Jest cały we krwi, a na ciele ma głębione rany pozostawione przez zęby ogara. Podchodzę do ciała, by lepiej się przyjrzeć. Chwytam za dłoń nieboszczyka i uważnie ją oglądam.
- Nie dotykać go! - krzyczy Barrymore. - A więc James był niedobrym psem?
- Tak. Złamał zasadę posiadania pięciu psów na osobę. Chyba miał ich sześć - odzywa się starzec z tłumu.
- Rozumiem. Zatem nie mogliśmy nic zrobić.
- Nie mogliście? Co takiego? - pyta oburzony Bard.
- Ta wioska rządzi się własnymi prawami. Ci, którzy je łamią, zostaną ukarani przez Piekielnego Ogara, służącemu rodzinie Barrymore.
Tłum zbiera się wokół zwłok Jamesa. Kilku mężczyzn bierze go na swoje barki i przenoszą go w inną część wioski. Tłum maszeruje uliczkami, cicho śpiewając:
'Tak jak każdy kot miauczy, mały białowłosy pies, to dobry pies. Czarny pies jest zły, niegrzeczny pies. Gdy kot zaczyna miauczeć, nadchodzi nowy dzień'.
- Byłem przekonany, że ktoś spoza wioski będzie ofiarą. Wygląda na to, że ocaliliście skórę- odzywa się Barrymore.
On i Angela dołączają do tłumu. Odchodzą w cieniu niesionych pochodni.
***
Następnego dnia pogoda nieco się poprawiła. Nadal jest trochę pochmurno, ale słońce próbuje się przebić przez chmury. Mgła zniknęła. Mei-Rin, Finni i Bard odpoczywają na dworze.
- Ta wycieczka wcale nie jest taka fajna, co nie? - podsumowuje kucharz.
- Dokładnie - odpowiada służąca.
Sebastian dołącza do nich.
- Co się stało? W drodze do wioski byliście tacy weseli...
- No wiesz...
- Czyżbyście zapomnieli? Przybyliśmy do kurortu - wyjmuje koszyk ze smakołykami.
Od razu rozweselili się.
Kilka minut później pluskali się w błękitnej wodzie pobliskiego jeziora. Zanurzają się, chlapią i cieszą jak małe dzieci. Korzystają z ostatnich ciepłych dni w tym roku.
- Mei-Rin, chodź do wody! - zachęca ogrodnik.
- Za bardzo się wstydzę! - mówi zakłopotana.
- Taka szansa może się więcej nie powtórzyć! Wszystko gra, więc chodź! - krzyczy Bard.
Mei-Rin wychodzi z przebieralni, a chłopacy natychmiast nieruchomieją.
- T-to zbyt krępujące! - piszczy dziewczyna.
- Wyglądasz super, naprawdę! - zachwyca się Finian.
- Wyglądałabyś jeszcze lepiej bez okularów - sugeruje Bard.
- Nie mogę! - krzyczy i ochlapuje chłopaków.
Zaczynają się gonić, przepychać i bawić we wodzie. Dosłownie jak dzieci. Miło się na nich patrzy.
- Nie zamierzasz pływać, paniczu? - pyta Sebastian.
Obracam stronę książki, którą właśnie czytam.
- Rozumiem.
- Jeśli w tym miejscu można pływać, w pewnym sensie można je nazwać kurortem.
- Naprawdę myślisz o zbudowaniu tu ośrodka?
- Oczywiście.
- A co z Piekielnym Ogarem?
Wzdycham.
- Też to zauważyłeś? Całą prawdę o 'Piekielnym Ogarze'? Posłuchaj mnie.
Finian i reszta cały czas pływają. Finni macha do Angeli i Tanaki, którzy odpoczywają na brzegu. Siedzą na kocu w kolorze wody. Ja w tym samym czasie mówię Sebastianowi, jaki jest mój plan działania.
- Tak, mój Panie. Natychmiast.
- Jesteś dość ochoczy. Przecież nienawidzisz psów.
- Tak, to prawda. Dlatego chcę to zakończyć jak najszybciej. Zanim przerodzi się to w jeszcze gorszy incydent.
Sebastian w koszyku pozostawił same rarytasy: pieczywo, miód, dżem, ser, mleko, wino, ciasto... naprawdę się postarał. Wzięliśmy się za jedzenie, jednak służąca hrabi Barrymore niczego nie przełknęła.
- Może się pani poczęstuje, Panno Angelo? - pyta łagodnie Finni.
- Jesteście tego pewni? - upewnia się pokojówka.
- Oczywiście! Pudełko Sebastiana jest pełne pyszności! - zachęca Mei-Rin.
- Złapali go! Niedobry pies został złapany! - krzyczy ktoś z daleka.
- To pies Jamesa! Musimy go ukarać! - mężczyźni biegną z kijami i bronią w rękach.
Jakiś czas później wszyscy mieszkańcy wioski zgromadzili się ja jednym wzgórzu. Tutaj chyba wcześniej wymierzali kary, bo pies Jamesa jest przywiązany do muru, a obok niego, w tej samej ścianie, jest wbitych kilka łańcuchów, smyczy, sznurów, a na środku stoi wielki, drewniany pal. Wyjątkowo nieprzyjemne miejsce... Pies zmarłego ma w zębach kawałek materiału i jest wyraźnie rozdrażniony.
- Niedobry pies coś przeżuwa! - krzyknął ktoś.
Jakiś mężczyzna z kijem w ręce podszedł do psa i zaczął wyrywać mu materiał z pyska. Zwierzę nie chciało mu tego oddać. Bił go tak długo, dopóki nie puścił.
- Jakie uparte psisko. Okropny pies - burzy się Barrymore.
Pozostali ludzie wprowadzili kilka wygłodniałych psów. Te od razu rzuciły się na uwiązanego i gryzły, szarpały, miotały nim. Tłum przyglądał się. Miejscowi byli zadowoleni, cieszyli się, krzyczeli, wymachiwali bronią. Finni, który stał koło mnie, był niezwykle wstrząśnięty. Jakby coś sobie przypomniał. Swój otępiony wzrok kierował na mordowanego psa.
- Przestańcie! Stójcie! Nie róbcie tego! To już za wiele! - krzyknął jak opętany.
Podbiegł do pala wbitego w ziemię, wyjął go i odepchnął nim wściekłe psy. Ludzie byli oburzeni, że przerwał wymierzanie kary. Staruszki mdlały, dzieci uciekały, mężczyźni krzyczeli, kobiety uciekały.
- Finni! - woła Mei-Rin i podbiega do roztrzęsionego chłopaka.
- Wtrąciłeś się podczas wymierzania sprawiedliwej kary! Kolejne nieposłuszne psy! Złe psy! Biada im wszystkim! Kara!
Zostaliśmy związani. Ja zakuty w kajdany, a pozostali przywiązani do pala. Nie wiemy, czego się spodziewać.
- Dostałeś to, na co zasługujesz, maltańczyku - mówi lord.
- Panie, błagam cię! Przebacz im! - prosi zapłakana Angela.
- To prawda. Ten pomeranian, mimo iż przez chwilę, jest sługusem królowej. W zależności od tego, co powie, może go wypuszczę. Powiedz królowej, by ustąpiła i nie nękała tej wioski nigdy więcej.
- Poświęcisz tak wiele, aby chronić swoje miniaturowe królestwo? Wydaje mi się, że zwrot 'szaleńczy atak' został wymyślony przez ciebie.
- Zatem wiesz, co się dzieje z tymi, którzy nie słuchają moich rozkazów!
Rozwścieczone psy ruszają na nas, słyszę ich donośne szczekanie i głośne sapanie. Pojawia się Sebastian. Błyskawicznie odsuwa od nas bestie, które lądują na zimnej ziemi. Są zdezorientowane. Nie wiedzą, co właściwie się stało. Wstają. Warczą na widok lokaja.
- Spóźniłeś się - wzdycham.
- Błagam o wybaczenie, paniczu - mówi, poprawiając rękawiczki.
- Tss.
- Próbujesz pokrzyżować moje plany, Garmie? Co wy wyprawiacie? Zagryźć ich!
- Cóż za głośne i dzikie odgłosy z siebie wydają. Właśnie dlatego nienawidzę psów.
Sebastian spojrzał tylko swoim demonicznym wzrokiem, a wszystkie psy położyły się.
- Skończ z tą szopką, Barrymore - mówię. - Posłuchajcie! Piekielny Ogar nie istnieje! Jedynce co tu mamy, to starca z manią wielkości.
- Masz na to jakiś dowód? - waha się Henry.
- To. Znalazłem to w piwnicy twojej posiadłości - lokaj pokazuje wszystkim czaszki i wypchane psy. Sztuczne bestie. - Ślady zębów pasują do śladów na ciele Jamesa. Ponadto, hrabia pokrywał zwierzęta fosforem, aby się błyszczały, sypiąc po prostu substancję na ich sierść. - Piekielny Ogar to jedynie iluzja stworzona przez jedną osobę.
- J-jaki macie dowód na to, że to ja? - denerwuje się.
Sebastian podchodzi do zdychającego psa.
- Oddaj to, proszę. Wypełniłeś swoje zadanie.
Wyjmuje z jego zębów poszarpany materiał. Pies zamyka oczy.
- To tkanina wysokiego gatunku. Myślicie, że czemu pies nie chciał jej puścić? Broniąc Jamesa, ugryzł cię w nogę i rozdarł ci spodnie. Oto ich kawałek.
- Poddaj się. Jesteś skończony - podsumowuję.
Tłum zatrzymuje go i bierze za sobą.Wynieśli go chyba na drugi koniec miasteczka. Oszukiwał ich przez cały czas. Piekielnego Ogara nie ma. Zostajemy rozwiązani.
Finni podchodzi do zabitego psa. Głaszcze go długo. Jest wstrząśnięty.
- Byłeś niesamowity. Broniłeś swego pana do samego końca... Tak bardzo się starałeś. Tak bardzo! - przytula go do siebie i zalewa się łzami. Zaczyna padać.
- Jeśli w tym miejscu można pływać, w pewnym sensie można je nazwać kurortem.
- Naprawdę myślisz o zbudowaniu tu ośrodka?
- Oczywiście.
- A co z Piekielnym Ogarem?
Wzdycham.
- Też to zauważyłeś? Całą prawdę o 'Piekielnym Ogarze'? Posłuchaj mnie.
Finian i reszta cały czas pływają. Finni macha do Angeli i Tanaki, którzy odpoczywają na brzegu. Siedzą na kocu w kolorze wody. Ja w tym samym czasie mówię Sebastianowi, jaki jest mój plan działania.
- Tak, mój Panie. Natychmiast.
- Jesteś dość ochoczy. Przecież nienawidzisz psów.
- Tak, to prawda. Dlatego chcę to zakończyć jak najszybciej. Zanim przerodzi się to w jeszcze gorszy incydent.
Sebastian w koszyku pozostawił same rarytasy: pieczywo, miód, dżem, ser, mleko, wino, ciasto... naprawdę się postarał. Wzięliśmy się za jedzenie, jednak służąca hrabi Barrymore niczego nie przełknęła.
- Może się pani poczęstuje, Panno Angelo? - pyta łagodnie Finni.
- Jesteście tego pewni? - upewnia się pokojówka.
- Oczywiście! Pudełko Sebastiana jest pełne pyszności! - zachęca Mei-Rin.
- Złapali go! Niedobry pies został złapany! - krzyczy ktoś z daleka.
- To pies Jamesa! Musimy go ukarać! - mężczyźni biegną z kijami i bronią w rękach.
Jakiś czas później wszyscy mieszkańcy wioski zgromadzili się ja jednym wzgórzu. Tutaj chyba wcześniej wymierzali kary, bo pies Jamesa jest przywiązany do muru, a obok niego, w tej samej ścianie, jest wbitych kilka łańcuchów, smyczy, sznurów, a na środku stoi wielki, drewniany pal. Wyjątkowo nieprzyjemne miejsce... Pies zmarłego ma w zębach kawałek materiału i jest wyraźnie rozdrażniony.
- Niedobry pies coś przeżuwa! - krzyknął ktoś.
Jakiś mężczyzna z kijem w ręce podszedł do psa i zaczął wyrywać mu materiał z pyska. Zwierzę nie chciało mu tego oddać. Bił go tak długo, dopóki nie puścił.
- Jakie uparte psisko. Okropny pies - burzy się Barrymore.
Pozostali ludzie wprowadzili kilka wygłodniałych psów. Te od razu rzuciły się na uwiązanego i gryzły, szarpały, miotały nim. Tłum przyglądał się. Miejscowi byli zadowoleni, cieszyli się, krzyczeli, wymachiwali bronią. Finni, który stał koło mnie, był niezwykle wstrząśnięty. Jakby coś sobie przypomniał. Swój otępiony wzrok kierował na mordowanego psa.
- Przestańcie! Stójcie! Nie róbcie tego! To już za wiele! - krzyknął jak opętany.
Podbiegł do pala wbitego w ziemię, wyjął go i odepchnął nim wściekłe psy. Ludzie byli oburzeni, że przerwał wymierzanie kary. Staruszki mdlały, dzieci uciekały, mężczyźni krzyczeli, kobiety uciekały.
- Finni! - woła Mei-Rin i podbiega do roztrzęsionego chłopaka.
- Wtrąciłeś się podczas wymierzania sprawiedliwej kary! Kolejne nieposłuszne psy! Złe psy! Biada im wszystkim! Kara!
Zostaliśmy związani. Ja zakuty w kajdany, a pozostali przywiązani do pala. Nie wiemy, czego się spodziewać.
- Dostałeś to, na co zasługujesz, maltańczyku - mówi lord.
- Panie, błagam cię! Przebacz im! - prosi zapłakana Angela.
- To prawda. Ten pomeranian, mimo iż przez chwilę, jest sługusem królowej. W zależności od tego, co powie, może go wypuszczę. Powiedz królowej, by ustąpiła i nie nękała tej wioski nigdy więcej.
- Poświęcisz tak wiele, aby chronić swoje miniaturowe królestwo? Wydaje mi się, że zwrot 'szaleńczy atak' został wymyślony przez ciebie.
- Zatem wiesz, co się dzieje z tymi, którzy nie słuchają moich rozkazów!
Rozwścieczone psy ruszają na nas, słyszę ich donośne szczekanie i głośne sapanie. Pojawia się Sebastian. Błyskawicznie odsuwa od nas bestie, które lądują na zimnej ziemi. Są zdezorientowane. Nie wiedzą, co właściwie się stało. Wstają. Warczą na widok lokaja.
- Spóźniłeś się - wzdycham.
- Błagam o wybaczenie, paniczu - mówi, poprawiając rękawiczki.
- Tss.
- Próbujesz pokrzyżować moje plany, Garmie? Co wy wyprawiacie? Zagryźć ich!
- Cóż za głośne i dzikie odgłosy z siebie wydają. Właśnie dlatego nienawidzę psów.
Sebastian spojrzał tylko swoim demonicznym wzrokiem, a wszystkie psy położyły się.
- Skończ z tą szopką, Barrymore - mówię. - Posłuchajcie! Piekielny Ogar nie istnieje! Jedynce co tu mamy, to starca z manią wielkości.
- Masz na to jakiś dowód? - waha się Henry.
- To. Znalazłem to w piwnicy twojej posiadłości - lokaj pokazuje wszystkim czaszki i wypchane psy. Sztuczne bestie. - Ślady zębów pasują do śladów na ciele Jamesa. Ponadto, hrabia pokrywał zwierzęta fosforem, aby się błyszczały, sypiąc po prostu substancję na ich sierść. - Piekielny Ogar to jedynie iluzja stworzona przez jedną osobę.
- J-jaki macie dowód na to, że to ja? - denerwuje się.
Sebastian podchodzi do zdychającego psa.
- Oddaj to, proszę. Wypełniłeś swoje zadanie.
Wyjmuje z jego zębów poszarpany materiał. Pies zamyka oczy.
- To tkanina wysokiego gatunku. Myślicie, że czemu pies nie chciał jej puścić? Broniąc Jamesa, ugryzł cię w nogę i rozdarł ci spodnie. Oto ich kawałek.
- Poddaj się. Jesteś skończony - podsumowuję.
Tłum zatrzymuje go i bierze za sobą.Wynieśli go chyba na drugi koniec miasteczka. Oszukiwał ich przez cały czas. Piekielnego Ogara nie ma. Zostajemy rozwiązani.
Finni podchodzi do zabitego psa. Głaszcze go długo. Jest wstrząśnięty.
- Byłeś niesamowity. Broniłeś swego pana do samego końca... Tak bardzo się starałeś. Tak bardzo! - przytula go do siebie i zalewa się łzami. Zaczyna padać.
***
- Sprawa została rozwiązana. Jak tylko przestanie padać, opuścimy wioskę.
Angela stoi na korytarzu i przez okno podziwia błyskawice. Na dole pojawia się ta sama tajemnicza postać... Lord Barrymore jest teraz w areszcie. Czeka na karę. Następnego rana zostaje znaleziony martwy. Przy tym samym murze, gdzie zabito psa Jamesa.
'Cierpiał. Naprawdę wierzył, że go nikt nie kocha, a taka świadomość, niezależnie od tego, kim jesteś, boli.'

świetnie piszesz :*
OdpowiedzUsuńGabrielle-Klik!