III

 Po ostatniej wizycie Madame Red, na jej prośbę, postanowiłem przyjąć Grella do siebie na kilka dni. Niestety, chłopak nie radzi sobie zbyt dobrze. Tego dnia też tak było.
 Grell nie potrafi zapanować nawet nad zwykłym wózkiem z posiłkiem. Ciągle się przewraca, potyka, traci równowagę. Wszystko dosłownie leci mu z rąk. W czasie, gdy jadłem śniadanie, lokaj postanowił, że poda mi herbatę. Na nieszczęście Finiana, służący mojej ciotki stał koło niego i cała zawartość czajnika z gorącym napojem wylądowała na nim.
- Ała! Parzy! Parzy! Parzy! - krzyczy poparzony Finni.
Oprócz niego i niezdarnego służby, w jadalni są również Mei-Rin, Bard, Tanaka oraz Sebastian. 
Grell rzuca się na Finiana. 
- Prze-Przepraszam! Zaraz cię wytrę! 
Chwyta za obrus, którym jest posłany stół, przy którym właśnie jem. Cała zastawa, potrawy i wazon z kwiatami lądują na podłodze. Panuje wielki chaos. Zakrywam twarz dłońmi i wzdycham głęboko. 
- Paniczu, dlaczego zdecydowałeś się przyjąć ego niezdarę? - pyta Bard z zażenowaniem. 
- I kto to mówi... - wzdycham kolejny raz. - To była jedna wielka pomyłka. A ja myślałem, że jedynie Sebastian będzie miał przez to kłopoty i nie odbije się to na nas wszystkich, ale... 
- Szczerze przepraszam za wszystkie problemy, jakie wam sprawiam - odzywa się Grell ze skruchą w głosie. - Nie ma innej kary za moje grzechy jak natychmiastowa śmierć - krzyczy i wyciąga nóż, który przystawia do swojej krtani.
- Hej! Nie bądź taki szybki! - reaguje Bard.
- Skąd on wytrzasnął ten nóż? - zastanawia się Mei-Rin, poprawiając okulary.
Sebastian zachodzi Grella od tyłu i kładzie mu rękę na ramieniu. Ten cały czas trzyma sztylet niebezpiecznie blisko swojej szyi.
- Nie możesz się zabić. Jeśli się dźgniesz, krew rozleje się naokoło, co oznacza o wiele więcej do sprzątania - mówi.
Grell odkłada broń, pada na kolana i ze łzami w oczach zwraca się do Sebastiana. 
- Jesteś taki uprzejmy...
- Że niby to było miłe? - dziwi się Bard i reszta służby.
Wszyscy przecząco kiwają głowami. Sebastian podnosi stłuczony, porcelanowy dzbanuszek. 
- W każdym razie, przynosić tak kiepską herbatę dla panicza... 
Nadchodzi lekcja parzenia herbaty. Oczywiście, dla Grella. 
- Uważaj. Ilość herbaty, jaką wsypujesz, powinna pokrywać się z liczbą osób którym ją serwujesz, plus trochę na zapas. Pół kwarty wrzątku na każdą filiżankę to najodpowiedniejsza porcja - tłumaczy Sebastian, przygotowując wszystko krok po kroku. 
Służba patrzy na niego z zachwytem. Chwyta porcelanową filiżankę i stawia ją przede mną. Biorę łyk. Jest idealna, tak jak mówił.
- Paniczu, już prawie czas. Przyprowadzę powóz pod dom. 
Muszę jechać do Londynu odebrać moją laskę. Jakiś czas temu Finnian złamał tę starą. Przywiązałem się do niej. Postanowiłem kupić nową. 
- Dobrze - odpowiadam Sebastianowi.
- Tak więc sprzątanie pozostawiam wam - lokaj zwraca się do Finniego, Mei-Rin i Barda - Grell, sprawiłeś już nam tyle kłopotów, że możesz iść i sobie odpocząć. Jeśli przypadkiem pomyślisz o wieczornym odpoczywaniu, to proszę, zrób to na zewnątrz, w ogrodzie.
- Sebastianie, jakiś ty życzliwy - mówi służący Madame ze złożonymi rękoma jak do modlitwy.
***

Przeprawiając się ulicami Londynu myślę o mijających mnie ludziach. Są tacy przeciętni, prości, nie doceniają tego, co mają. Mijam powozy, sklepy, aż w pewnym momencie dostrzegam chłopca, który sprzedaje gazety.
- Nowości! Nowości! Tajemnicze morderstwo prostytutki! 
Ten nagłówek widnieje w rękach wszystkich przechodniów. Kolejna zbrodnia Kuby Rozpruwacza? Być może, to niepierwsza osoba, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach na przestrzeni ostatnich dni. 
Wchodzimy do sklepu z laskami. 
- Witaj, chłopcze - odzywa się starszy, siwy mężczyzna, który siedzi za ladą. - Przyszedłeś tutaj po tatę? 
Spuszczam wzrok. Sebastian interweniuje. 
- Przepraszam, przyszliśmy odebrać laskę panicza.
Wręcza mu numer zamówienia.
- Aaa, tę laskę, tak? 'jest tak krótka, że zastanawiałem się, do kogo może należeć. Nie pomyślałem, że to taki dzieciak - mówi, podając laskę Sebastianowi. Patrzę na niego z gniewem. 
Lokaj dynamicznie przystawia ją do czoła mężczyzny, klika centymetrów od jego oka.
- To wspaniała laska, bez najmniejszej rysy.
Sprzedawca jest sparaliżowany, nie może się ruszyć. Sebastian z pogardą rzuca worek z pieniędzmi na blat.
- Zatrzymaj resztę.
Obydwoje obracamy się i w powolnym tempie ruszamy do wyjścia.
- Bezmiar głupoty Finniego jest koszmarnie męczący. Czy laska jest czymś, co można wygiąć przez przypadek? Przez to czepiają się mojego wzrostu...
- Tu nie chodzi o twój wzrost, po prostu trudno jest dostać nową laskę. Jakby tego było mało, przyjęliśmy kłopotliwego sługę w nasze szeregi. Powinniśmy już wracać do domu.
Ma rację. Krążymy jeszcze przez chwilę po ulicach Londynu. Dostrzegam chłopca, który stoi przy sklepowej szybie.
- Zobacz mamo! To króliczek Piotruś firmy Phantom! To nowość!
W tym samym czasie Grell przycina krzewy w ogrodzie i rozmawia ze służbą. 
- Firma Phantom: jedna z najbardziej wpływowych wytwórni zabawek na rynku, która rozwinęła się w mniej niż trzy lata, i jako dorobek  finansowy może przypisać sobie tę wspaniałą willę - mówi Grell, spoglądając na rezydencję rodziny Phantomhive. - Ach, co za wspaniała konstrukcja!
- Wybudowano ją dopiero dwa lata temu - wyjaśnia Bard, popalając papierosa.
- Ale jest naprawdę wspaniała... - komentuje , cały czas przycinając krzewy. 
- I tak właśnie powinno być. - odzywa się Tanaka. - Ta posiadłość to dokładna reprodukcja swojej poprzedniczki, więc mając to miałem na myśl, że została odnowiona od punktu, gdzie każda rysa na filarze jest taka sama. 
- Odnowiona? - dziwi się służący. 
- Posiadłość Phantomhive'ów została pochłonięta przez płomienie trzy lata temu. Więc...
- Przepraszam, że pytam, ale czy rodzice panicza Ciela przypadkiem nie...
- Tak, poprzedni właściciele zginęli w tej tragedii.
- Rozumiem.
Grell przerywa swoją pracę, a Mei-Rin wydobywa z siebie krzyk. Unosi palec i wskazuje na drzewo, które pod wpływem nożyc podwładnego Madame Red, przyjęły kształt... czaszki. 
- Dlaczego akurat czaszki?! - panikuje Bard. 
- I znowu spowodowałem nie lada kłopot! - złości się chłopak. - Umrę! Umrę i w ten sposób okażę skruchę! - podbiega do owego drzewa, zawiesza na nim sznur i usiłuje się powiesić. 
- Nie możesz się zabić przez takie głupstewko! - krzyczy Mei-Rin. 
- Ale jeśli w końcu się nie powieszę, to jak będę mógł spojrzeć wszystkim w oczy? 
Próbują przekonać go, by odpuścił sobie samobójstwo. 


***

Wreszcie wracamy do domu. Kiedy stoję w progu i otwieram drzwi, moim oczom ukazuje się coś niezwykłego. Wszystko w środku jest różowe, błyszczące i mieni się w promieniach słonecznych. Nie rozumiem, co się dzieje. 
- Moja willa...
- Co to u diabła ma znaczyć? - myśli Sebastian. 
- Sebastianie! Sebastianie! - krzyczy Finnian. 
- Co tu się dzieje? A co ważniejsze - w co wy się ubraliście? 
Spogląda na ogrodnika, Barda i Mei-Rin, którzy mają na sobie przesadnie ozdobione, jaskrawe stroje i dodatki. Spytaj tę szaloną dziewuchę! - mówią chórem. 
- Szaloną dziewuchę? - powtarzam w myślach.
- Ciel! - słyszę ciepły, lekko piskliwy głosik. To moja narzeczona. - Ciel, tęskniłam za tobą! - podbiega do mnie i mocno przyciska mnie do siebie.
- Elizabeth!
- No nie! Zawsze powtarzałam ci, żebyś mówił do mnie Lizzy, prawda? Jak zwykle jesteś najbardziej słodziuchny na świecie - przytula mnie jeszcze mocniej.
- Lady Elizabeth - sielankę przerywa Sebastian. 
- O, Sebastian. Miło cię widzieć. - kłania się lekko, - Przystroiłam trochę to miejsce, czy nie jest teraz przytulniej? 
- Moja willa...
- W tym domu powinny znajdować się same śliczne przedmioty - stwierdza Elizabeth. - Dla ciebie również mam prezencik, Sebuś! Proszę! - mówi, zakładając mu na głowę różowy berecik w kolorowe kwiatuszki. - Ach, jak słodko!
Słychać śmiech służby. 
- Zawsze ubierasz się na czarno, więc pomyślałam, że w tym kolorze będzie ci do twarzy.
- Jestem okrutnie zaszczycony, że panienka pomyślała o ubiorze dla takiego sługi jak ja.
- To nic takiego - odpowiada mu z serdecznym uśmiechem.
- Tak właściwie, Lizzy, dlaczego tutaj jesteś? - pytam z grzecznością. 
- Chciałam cię zobaczyć - chwyta mnie za dłonie. 
- Eee, ona jest... - mówi Grell
- Jest córką hrabi ze Scotoni. Lady Elizabeth Esel Cordeila Midford - tłumaczy Sebastian. 
- Sc-Scotoni, Elizabe-zabe- łamie sobie język.
- Panienka Elizabeth jest narzeczoną panicza,
- Aaa, narzeczoną...
- W końcu jest córką hrabi. To naturalne, że szlachcic musi mieć za żonę szlachciankę. 
- Ach, tak! - piszczy panienka. - Skoro posiadłość jest tak ładnie przystrojona, musimy wydać przyjęcie! Powinieneś towarzyszyć swojej narzeczonej i zaprosić ją do tańca. - kolejny raz przyciąga mnie bliżej siebie . - Jak cudownie!
Zaczynamy wirować. 
- Hej, kto powiedział, że możesz... nie daje mi dokończyć. 
- Przebierz się w to, co dla ciebie wybrałam, dobrze, Ciel? Myślę, że będziesz w tym słodko wyglądać. 
- Słuchaj, co się do ciebie...
- Muszę zrobić sobie makijaż. Chodź - chwyta Grella - sprawię, że ty też będziesz wyglądał miluchnio! Wychodzi z pokoju. 
- Słuchaj, co się do ciebie mówi! - słyszę tylko trzask drzwi. 
Idę się uspokoić do swojego gabinetu. Nienawidzę takich sytuacji. Siadam przy biurku i opuszczam na nie głowę. Wzdycham ciężko. Sebastian mi towarzyszy.
- Myślę, że łatwiej będzie najpierw się z nią zgodzić, by potem dyskretnie się wycofać. 
- Pośpiesz się i zrób jej jakiś obiad, a potem wyproś ją stąd... Nie mam czasu na te jej dziewczyńskie zabawy...
- Wygląda na to, że panienka Elizabeth poprosiła cię o taniec. 
Milczę i odwracam wzrok. Unoszę kartki, które mam na biurku i udaję, że je przeglądam.
- Paniczu?
- No co? - nadal zasłaniam twarz. 
- Nigdy tego nie widziałem na własne oczy, ale czy masz jakąś wprawę w tańcu?
Patrzę w kartki.
- A więc żadnej. I dlatego masz zamiar podpierać ściany dopóki cię nie poproszą?
- Jestem zajęty pracą. - unikam wzroku lokaja. - Nie będę tracić czasu na takie...
Sebastian zabiera dokumenty sprzed moich oczu. 
- Wybacz moją bezpośredniość, ale tańce to dość powszechnie wykonywana czynność, dlatego podczas bankietów czy przyjęć obiadowych jest to niezbędna umiejętność. Jeśli chcesz być najwyższej klasy dżentelmenem, to oczywiste, że musisz umieć tańczyć. Jeżeli odmówisz tańca z panienką, twoja reputacja z wyżyn społecznych upadnie na sam bruk.
- Dobra, rozumiem. Muszę tylko to zrobić, tak? Wezwij mi jakiegoś prywatnego instruktora. Lady Bright, Lady Rodkin, czy kogo tam chcesz.
Spogląda na zegarek. 
- Nie mamy tyle czasu, by zadzwonić po którąś z pań. Mimo że jestem marnym zastępstwem, będę trzymał twój taniec pod kontrolą.

***

- Nie bądź głupi! Jakbym mógł tańczyć z takim wielkim facetem jak ty? - unoszę się. - A poza tym, pewnie nie umiesz tańczyć.
- Jeśli chodzi o walc wiedeński, to zostaw wszystko mnie. Robiłem to często. 
Patrzę na niego z niedowierzaniem, gdy wyciąga dłoń w moim kierunku.
- Zaszczycisz mnie tym tańcem, Panie?
Sebastian w skrócie tłumaczy mi zasady i demonstruje podstawowy krok. 
- Rozumiesz? Pierwszy krok zawsze zaczyna się od pięty. 
Chwyta moją rękę i kładzie ją na swoim biodrze. Głową dosięgam mu do obojczyków, jest naprawdę wysoki. 
- Stanowczo chwyć panienkę - mówi. Kładzie swoją dłoń na moim ramieniu. 
- A kiedy zacznie grać muzyka, z lewej stopy, o tak...
Wykonujemy pierwszy krok. Później drugi i trzeci... depczę po jego butach. 
- Następnie naturalnie się obróć... Nie mogę utrzymać równowagi. - Stopy stawiaj tak, jakbyś jeździł na łyżwach. 
Niechcący kopię go w piszczel i potykam się. Natychmiast mnie łapie. Spogląda na mnie swoimi ciemnoczerwonymi oczami. W blasku słońca wyglądają naprawdę imponująco. Po chwili wzdycha. 
- Bardziej niż to, że nie masz talentu do tańca, pasuje mi określenie twoich umiejętności fatalnymi, paniczu. Nie powinieneś jedynie na mnie wisieć. 
- To twoja wina, że jesteś taki duży! - złoszczę się.
- Ale przede wszystkim, musisz pozbyć się tego kwaśnego wyrazu twarzy. 
Puszcza moją dłoń i kładzie palce na moich policzkach. - To mogłoby być nieuprzejme w stosunku do panienki. A teraz uśmiechnij się, jakbyś się dobrze bawił.
- Puszczaj! - odtrącam jego dłoń. Odsuwa się. 
- Paniczu...
- Tak czy inaczej, już dawno zapomniałem, jak to jest się cieszyć z czegoś.

***

- Myślę, że do Ciela najbardziej pasuje niebieski. - mówi Elizabeth, stojąc przed lustrem. Towarzyszy jej Mei-Rin. - Od razu zakochałam się w ubraniach, które mu dzisiaj przyniosłam, gdy zobaczyłam je na wystawie w Londynie. No dobrze, teraz twoja kolej! Sprawię, że będziesz tak samo słodka - uśmiecha się niewinnie. - Świat marzeń jest czymś, co czujemy w głębi serca, nie ogarniając go wzrokiem. 
- Daj jej spokój - odzywam się. 
Jestem ubrany w ciemnoniebieski smoking. 
- Ciel! Wyglądasz tak pięknie... Naprawdę mam oko do takich rzeczy!
Podbiega do mnie i ściska z uczuciem. Zauważa pierścień na moim palcu i dotyka go. 
- Ciel! A gdzie pierścień, który dla ciebie przygotowałam? Tylko on pasował do twoich ubrań, czy nie tak?
- Ten jest najlepszy - odpowiadam.
- Nie ma mowy! Po tym jak się starałam, żeby wszystko było słodziutkie, ten brzydki pierścień wcale tu nie pasuje...
Ma łzy w oczach.
- Czy to znaczy, że nie chcesz tego, który dla ciebie kupiłam? To okropne!
- Nie o to chodzi - zapewniam - po prostu ten...
Łapie mnie za dłoń i zręcznie ściąga pierścień rodu Phantomhive. 
- Mam go!
- Lizzy!
- Jest stanowczo za duży jak dla ciebie! Ten, który przyniosłam ma odpowiednią wielkość i...
- Oddawaj! - krzyczę.
Wszyscy zebrani stoją jak wryci. Wtapiają we mnie swoje oczy. Wyciągam dłoń. 
- Natychmiast mi go oddaj, Elizabeth.
- Dlaczego się tak złościsz? Chciałam zrobić po swojemu...
Patrzę na nią z wściekłością. 
- O co ci chodzi? - pyta zaniepokojona. - Chciałam, żeby wszystko było słodkie... więc dlaczego jesteś taki zły? Nienawidzę tego pierścienia!
Rzuca nim o ziemię. Kamień rozpryskuje się na dziesiątki mniejszych kawałków, a reszta kruszy się w drobny mak. Jestem w szoku. Nie wierzę w to, co się stało. Rzucam się na Elizabeth, unoszę ręce do góry, ale w ostatniej chwili ktoś mnie powstrzymuje. Sebastian.
- Paniczu, zapomniałeś już, że chodzenie bez laski jest kłopotliwe? 
Wciska mi ją w uniesioną rękę. 
Patrz na zniszczony pierścień. Głośno dyszę. Między nami stoi Sebastian. Lizzy zalewa się łzami. 
- Ten pierścień był czymś bardzo ważnym dla naszego Pana. To była jedyna rzecz przekazywana z pokolenia na pokolenie przez głowę rodziny Phantomhive. Wybacz tę niegrzeczność ze strony mojego Pana. 
- Taki ważny pierścień... ja...
Podnoszę go z podłogi.
- Ciel... ja...
Podchodzę do okna i wyrzucam pierścień. Ginie w gęstwinie krzewów. 
- Ciel, co ty robisz?! 
- Nieważne. To był tylko stary pierścień. I bez niego posiadłość Phantomhive jest moja. 
Służba patrzy na mnie zdziwiona. Chyba jeszcze nigdy nie usłyszeli, by takie słowa padły z moich ust. Nawet Sebastian się zamyślił. Elizabeth nadal łka. 
- Jak długo jeszcze masz zamiar płakać? - pytam spokojnie.
- Ale...
- Strasznie wyglądasz. To zupełnie nie pasuje damie.
Przytykam jej chustkę do nosa. Ocieram jej łzy. 
- Nie chciałbym tańczyć z taką zapłakaną dziewczyną. 
- Ciel...
Rozlegają się dźwięki skrzypiec. Sebastian gra. Nie wiedziałem, że tak potrafi... Grell zaczął pięknie śpiewać...
- Zapomnijmy o nieprzyjemnych rzeczach i po prostu zatańczmy, dobrze? Lady.
Wyciągam do niej dłoń.
Lizzy jest zachwycona. Widzę to. 
- Dobrze - uśmiecha się. 
Wirujemy po sali. Tym razem to ja przyciągam ją bliżej siebie, kładę jej dłoń na biodrze i wykonuję kroki, jakie pokazał mi Sebastian. 
Tak mijają kolejne godziny. 
Gdy hrabina była już na tyle zmęczona, że zasypiała, Greil zobowiązał się do odwiezienia jej do domu. 
- Sebastianie, nauczyłem się od ciebie tak wielu rzeczy... Mówi się, że jeśli człowiek stoi na krawędzi śmierci, to wystarczy chwila, żeby powrócić do życia. Wierzę, że teraz, kiedy tylko będzie zbliżał się mój koniec, za każdym razem wspomnę dzisiejszy bajeczny wieczór. 
- To ironia z twojej strony - zauważa lokaj. 
- Ten człowiek ciągle kończy ze swoim życiem - mówi Mei-Rin. 
Elizabeth odjeżdża. Czuję ulgę. 
- Co za okropny dzień - wzdycham.
- A jednak zdawało mi się, że dobrze się bawiłeś - odzywa się Sebastian, zapinając guziki mojej piżamy. 
- Nie bądź głupi... Dotykam palca, na którym nie ma już ozdoby.
- To będzie dla ciebie ważna pamiątka, prawda? Pokazałeś się z dobrej strony lady Elizabeth. 
Klęka, chwyta moją rękę i wkłada pierścień na palec. Ten sam, który wyrzuciłem kilka godzin temu... Jest cały. Jestem mu naprawdę wdzięczny. Patrzę mu w oczy.
- To całkiem naturalna umiejętność dla kogoś, kto służy u Phantomhive'ów. Ten pierścień istnieje tylko po to, żebyś nosił go na swoim palcu. Staraj się dbać o niego. 
- Masz rację... Ten pierścień był świadkiem śmierci swojego pana. Mojego dziadka, taty... być może zobaczy nawet moją śmierć. Ten pierścień za każdym razem słyszy ostatnie tchnienie, jakie wydaje głowa tej rodziny. Kiedy zamykam oczy, też je słyszę. Bolesny płacz serca. Jeśli się go pozbędę, może już nigdy tego nie usłyszę. Tak myślę. Wiem, że to głupie. 
Sebastian spogląda na mnie z żalem. Czuję to. Dla niego jestem zagubionym, smutnym, samotnym dzieckiem. 
- Księżyc jest tak wysoko na niebie... - mówi.
Kładę się. Przykrywa mnie po samą szyję. 
- Teraz odpoczywaj, inaczej nie wyśpisz się do jutra.
Bierze świecznik i rusza w kierunku drzwi. 
- Sebastianie. Zostań przy mnie, dopóki nie zasnę... 
Zatrzymuje się. 
- No, no. Pokazujesz mi swoją słabą stronę? 
- To tylko zwykły rozkaz. 
Siada przy mnie, stawia świecznik na stoliku. 
- Będę przy tobie. Nieważne, gdzie by to było. Aż do samego końca. 
Zasypiam.


'Są takie skrzydła, które wyrastają z naszych cierpień'



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz